piątek, 5 grudnia 2008

cecha rodzinna?

Ha, pamiętacie te fotki z moimi minkami? Na większości marszczę brwi lub całe czółko. No i w końcu wiem, po kim to mam! Tylko spójrzcie; to Mama, gdy miała kilka miesięcy (w czapeczce) i około roczku (w kapelutku):


A może jestem podobny do Babci albo Dziadziusia..? (tu w latach 70-tych, zanim jeszcze urodzili im się wujek Paweł, Mama i wujek Tomek - mięli za to fajne płaszczyki!)

środa, 3 grudnia 2008

sonrisa!

Od początku Bazek się uśmiechał, ale jak piszą we wszystkich mądrych książkach - są to grymasy, najczęściej związane z ruchem jelit (a mama się cieszy hehe). No, ale chyba coś się zmienia, bo uśmiechy zdarzają się coraz częściej i raczej w chwilach błogości niż wysiłku..
Kilka dni temu Mały tak pięknie i długo się uśmiechał - całą gębą - że aż chciałyśmy to z babcią utrwalić. I choć kamerkę wyciągnęłyśmy już po głównej serii uśmiechów, to jednak jeszcze trochę się ich ostało...



A do tego kilka razy Bazyli najwyraźniej chichotał! Za pierwszym razem się zdziwiłam, co to za dziwne dźwięki, ale gdy się to powtórzyło, już nie miałam wątpliwości! Śmiał się w głos!!!
Ale nie tylko śmiać się umie, ale i domagać o swoje! O, tak wygląda moment tuż przed karmieniem:




A domaga się często, może dlatego od porodu przybrał już 2 kilo - w 6 tygodni. A w obwodzie główki i klatce piersiowej przybyło mu po 5,5 cm i ma już tam już po 38cm.

Aha, przy okazji oficjalnie ogłaszamy- zakończyliśmy połóg!! Niestety, zakończył się mniej miłym wydarzeniem - szczepieniem. Bazyli zniósł to dzielnie, pokrzyczał tylko trochę, za to mama nie mogła patrzeć, jak kłują synalka...wolałaby już, by to ją pokłuto! - czy mamy już tak mają?
Było to też chyba pierwsze zetknięcie się Małego z tyloma dziećmi naraz - do tego rozkrzyczanymi lub płaczącymi. Ale Bazulek się nie przejmował, przytulony do maminej piersi obserwował wszystko swoimi szeroko otwartymi ufoludkowymi oczkami, a na koniec stanowczo zażądał obiadu i skończyło się podawaniem cycka w poczekalni przychodni..

wtorek, 25 listopada 2008

zima, zima, zima, pada, pada śnieg...

Zima, zima, zima
Pada, pada śnieg.

Jadę, jadę w świat sankami,
Sanki dzwonią dzwoneczkami:
Dzyń, dzyń, dzyń,
Dzyń, dzyń, dzyń,

Dzyń, dzyń, dzyń.

Jaka pyszna sanna,
Parska raźno koń.

Śnieg rozbija kopytami,
Sanki dzwonią dzwoneczkami:

Dzyń, dzyń, dzyń...

Zasypane pola,
W śniegu cały świat.
Biała droga hen przed nami,

Sanki dzwonią dzwoneczkami:
Dzyń, dzyń, dzyń...



...tak sobie śpiewamy - i inne zimowe piosneczki - na spacerach, odkąd zawiało i zasypało śniegiem... Wprawdzie nie mamy konika, a i na jazdę sankami poczekamy do następnej zimy, ale liczy się klimat, prawda? Opatulamy się fest, Bazulkowi tylko nosek wystaje, Lik tarza się w śniegu - uwielbia to! - a Mama z Kamilą robią za bałwany....
Brr! Zimnica, ale jest przepięknie! Ciekawe, czy to początek zimy stulecia czy też zaraz przyjdzie odwilż i zostawi nam pluchę i nasze ulubione błoto pośniegowe?Już nie wiem, co lepsze...





















...a dzieciakom w to graj - już rzucają się śnieżkami (obowiązkowa wojna: chłopcy kontra dziewczynki, czyli pierwsze, grupowe, zaloty) i lepią bałwana przed blokiem - o, proszę..

piątek, 21 listopada 2008

Mam już miesiąc!


Tak, tak...już cały miesiąc minął, od kiedy po raz pierwszy zobaczyłem ten zewnętrzny świat... i nawet mi się podoba, zwłaszcza ssanie mleczka! Mogę to robić non-stop, a najlepiej, jak uśpię przy tym mamę i wtedy mogę się wtulić w miękkiego cycuszka i tak z nią pochrapać.

Pochwalę się, że też spacerujemy - czasem "wożę się" moim zielonym trójkołowcem, a czasem mama nosi mnie w chuście, a na nas obydwoje zapina swoją ciążową bluzę - wtedy czuję się trochę tak, jakbym znów był u niej w brzuszku - czuję jej ruchy, oddechy i bicie serca. I śpiewa mi różne piosenki (w jednej jest takie fajne "hop-sa-sa"), czyta wierszyki i bajki - jeszcze ich nie rozumiem, ale lubię słuchać jej głosu.
Przyzwyczaiłem się też do głosu babci i dziadziusia(taki inny niż wszystkie - niski!), no i do szczekania Lika - nawet mnie już nie budzi, choć obszczekuje wszystkich gości, wypatrzone z balkonu psy, a nawet kawki za oknem. Nie wspominając o wiewiórkach i kaczkach spotykanych podczas spacerów w lesie i nad jeziorem! Fajnie, że mamy je tak blisko! Na spacerach spotkaliśmy też stukającego dzięcioła i niebieskiego mysikrólika!

Miałem już też gości! Pierwsza była Kamila - dziewczyna wujka Tomka, potem Misia z Andersem (okazało się, że na świecie jest jednak więcej niż jeden facet) i Iza ze swoim dzieciątkiem w brzuszku (ciekawe - będę miał kolegę czy koleżankę? Dowiem się w lutym '09!). Razem z Izą i Kamilą Mama odbiła w gipsie (od Misi:+) moją stópkę i rączkę, bym za parę lat zobaczył, jaki byłem malutki. Choć wydaje mi się, że to głównie mama będzie chciała sobie to wspominać, gdy ja będę rósł i rósł! - już nawet wyrosłem z niektórych ciuszków!
(za to dostałem też nowe, np. fajowe śpiochy polo - od wujka Tomka!) Pani pediatra powiedziała, że bardzo ładnie przybieram, bo po dwóch tygodniach z 3320 g. podskoczyłem do 3800 g! Jak już mowa o zdrowiu, to przyznam się, że pomimo, iż mama tak uważa na to, co je, wyskoczyły mi jakieś krostki na buzi - podobno trądzik niemowlęcy - nic groźnego, no ale mama i tak się martwi, że to przez nią.. Aha, moje lewe "pluszczejące" oczko ma się już znacznie lepiej. . A prócz tego - okaz zdrowia! 3-go grudnia zaczynam serię szczepień, ajajaj, mam nadzieję, że nie będzie bolało! Ostatnim razem wcale nie płakałem, gdy pani doktor mnie badała, ale nie wiem, czy będę taki dzielny, jak mnie czymś ukłują!

No, nie myślcie, że tylko jem, śpię i się uśmiecham - i wkurzyć się porządnie potrafię, zwłaszcza, gdy mówię wyraźnie o co mi chodzi, np. że chcę mleczka ("e-e-e!"), a mama odpowiada, że dopiero co jadłem. Wtedy potrafię się awanturować, a co! No i gdy boli mnie brzuszek - kto by znosił taki męki w milczeniu?! Wtedy pomaga już to, że się do mamy przytulę, że mnie ukoi. A że o 4 rano..? No, to już mamy pytajcie, ja tam na zegarek nie patrzę...

Z ciekawostek - spadł już pierwszy śnieg - padał i śnieg z deszczem, ale dopiero dziś - 21-go listopada '08 - posypało pięknie białym puchem... słoneczko od razu go roztopiło, ale mogę powiedzieć to, czego tak boi się mama: zima przyszła! (bardzo zimno jest już od jakiegoś czasu, no i wichury straszne, więc dziś zamiast spaceru - werandowanie.. nie wiem jak to się ma logicznie, bo nie mamy werandy, tylko balkon). Ale ja tam wolę spacery, bo buja!

No, jestem też dobry w robieniu min - tak przynajmniej twierdzi mama. Sami oceńcie:

- i jak..?
No, to się nagadałem, chyba na dziś wystarczy! A jeśli komuś mało, to więcej moich nowych fotek znajdziecie na: http://picasaweb.google.com/viduta/MamMiesiC#

środa, 5 listopada 2008

Skąd się wziąłem..?


Skąd?
No z pięknej wielkiej miłości. A że trwała tak krótko? Hmmm... to już inna historia. Ja pamiętam tylko, że od końca stycznia do 19 października 2008 siedziałem sobie u Mamy w brzuchu; było ciepło, miło, kołysało, niczego mi nie brakło i mogłem do woli ćwiczyć wykopy pod mamine żebro i inne takie. Fajowo... o, tak to było ->
(Kopenhaga, sierpień 2008)

Trochę też podróżowałem - nim się pojawiłem na świecie 5 razy pokonałem trasę Kopenhaga-Trójmiasto, odwiedziłem też Kraków, Ostródę, Hel, Władysławowo, i inne miejsca.
Pamiętam też, że razem z Mama weszliśmy na wysoooką wieżę kościoła Mariackiego w Gdańsku i na inną wieżę - na zamku w Malborku, po zwiedzeniu całego zamczyska i jego zakamarków. A potem były wybuchy, bo ktoś na ten zamek napadał (podobno "nasi" spod Grunwaldu). Poznałem też słodką świnkę-pekinkę Alfredzika w gospodarstwie agroturystycznym i zaliczyłem parapetówę cioci Misi w Sopocie. A, no i byliśmy na Openerze 2008! Grali m.in Massive Attack, Chemical Brothers, Erykah Badu...
A gdy już zrobiło mi się za ciasno u Mamy - dawałem jej znaki przez 3 dni, że już chcę wychodzić. W piątek 17.10.2008 przyjechała ciocia Aga z Krakowa i wraz z nią (i mamą) pojechaliśmy z Ostródy do Gdańśka na zupkę w DeLuxie, na babską domówkę w Sopocie, w sobotę już z mocniejszymi skórczami złaziliśmy w Gdańsku targi wnętrzarskie(mama się bała, czy jej tam gdzieś na te piekne dywany i sofy wody nie odejdą, a to bym jej zrobił psikusa-dyngusa!), poszliśmy na spacer nad morzem w Sopocie i wieczorkiem pojechaliśmy do Pucka, gdzie Mamie się uwidziało mnie przywitać..tam jeszcze wieczorny spacer, a potem cała nocka już coraz bardziej pracowita...

... Nie dałem Mamie już pospać, Aga też niewiele odpoczęła, a w niedzielny ranek (19-go.10) babki nie wytrzymały i poszły z torbami - na piechotę, bo było bliziutko - do szpitala położonego tuż nad samym morzem..

O, tu:
http://mapy.google.pl/?ie=UTF8&ll=54.721423,18.41433&spn=0.007894,0.016501&t=h&z=16

Ale potem jeszcze 15 godzin w tym szpitalu się męczyliśmy... Na szczęście była piłka no i AGA! Gdyby nie ona, to Mama by tam chyba sfisiowała... Aga dzielnie cisnęła mamine krzyże i w ogóle była niezastąpiona!!! A ja przeciskałem się przez ciasne korytarze...

W końcu położna przerwała wody i wtedy już myk-myk i zacząłem się wydostawać na zewnątrz! Mama siedziała na jakimś dziwnym krześle z dziurką, gdy wyparła mnie na świat; wpierw wyszła moja główka, a w następnym parciu - chlup - i cała reszta! (była godzina 21.50) Trochę popłakałem, bo nie wiedziałem, co się dzieje, dlaczego już nie jest tak ciepło, ciemno i nieważko, ale na szczęście od razu wylądowałem u mamy na brzuchu, słyszałem jej znajomy głos i nie było tak źle. Aga przecięła pępowinę (czy powinienem mówić jej "tato'?), protestowałem, gdy mnie na chwile zabrali od mamy - krzyczałem "nie! nie! nie!" (ważyłem 3320g, mierzyłem zaś 51 cm)- ale za chwilkę znów byłem z mamą - położono mnie jej pod koszulą i zaraz podpełzłem w stronę, skąd dobiegał kuszący zapach... Mleczko! Ani się mama spostrzegła jak sobie w najlepsze ssałem! Byliśmy bardzo zmęczeni, obolali, ale szczęśliwi... Okazało się, że na świecie powitały mnie nie tylko Mama i Aga, ale i Misia, która specjalnie po to przyjechała nocką do Pucka!
A tak się miałem następnego dnia, gdy Aga i Babcia przyszły mnie odwiedzić (trochę miałem problemy z otwarciem jednego oczka, ale sami rozumiecie - nie od razu wszystko się umie...)